Przeczytaj artykuł o Japonkach flamenco…

By 22 października 2023Aktualności

Ten tekst powstał w 2009 roku na zamówienie pewnego czasopisma, które ostatecznie nie wywiązało się z umowy i go nie opublikowało. Ze względu na upływ czasu pewne stwierdzenia są już nieaktualne (na pewno informacja o cenach zajęć – poczujemy skalę inflacji 😉 ) . Mimo to publikujemy tekst w całości i zachęcamy do lektury i komentarzy.

Japonki Flamenco                  Marta Dębska 2009

Ilekroć opowiadam o moich wyjazdach do Sewilli, do szkół flamenco, moi rozmówcy pytają: A kto się uczy w takich szkołach? „Ludzie z całego świata – mówię – Francuzki, Włoszki, Meksykanki, Japonki…” „JAPONKI ??????!!!!!!” Tutaj zawsze następuje zdumienie. Jak Japonka może tańczyć flamenco? A Co w tym dziwnego? Japonki szukają we flamenco tego samego co inni: szukają emocji, egzotyki, rozwoju duchowego, możliwości wyrażenia siebie  poprzez taniec.

Yunco (29 lat) – „flamenco to droga, którą wybrałam i z której nie mogę zawrócić”

Yunco jako młoda dziewczyna trenowała gimnastykę artystyczną. Kiedyś na zawodach obejrzała występ hiszpańskiej zawodniczki, która wykonała swój układ do niesamowitej muzyki. Ktoś jej objaśnił, że ta muzyka to flamenco. Od tego czasu Yunco szukała flamenco w rodzinnym Kawasaki, ale dopiero jako studentka pedagogiki na uniwersytecie w Tokio trafiła do klubu. Szybko zrozumiała, że to jej żywioł i że chce temu poświęcić życie. Postanowiła świadomie wybrać najlepszego nauczyciela i tak trafiła do Ami. Ami była ewenementem – jako pierwsza i jedyna nie-Hiszpanka w historii wygrała Premio Nacional na festiwalu flamenco w Kordobie. Yunco chodziła na wszystkie lekcje Ami, a poza tym codziennie ćwiczyła sama. Po skończeniu studiów poszła do pracy, ale tylko po to, by zarobić pieniądze na wyjazd do Hiszpanii. Po trzech latach uznała, że jej oszczędności powinny starczyć na dwa lata życia w Sewilli, więc złożyła wymówienie i oznajmiła rodzicom, że wyjeżdża. Mama przyjęła to ze zrozumieniem, ale tata wpadł w furię. Przez trzy miesiące nie odzywał się do nikogo, a zasiadając wspólnego posiłku, nie jadł ani kęsa.

W Hiszpanii Yunco żyje bardzo oszczędnie i bardzo poważnie traktuje naukę flamenco. Oszczędności starczyły jej na trzy lata pobytu, a potem udało jej się dostać stypendium od rządu japońskiego na kolejne trzy lata. Niezależnie od pogody i samopoczucia, nigdy nie opuszcza zajęć i codziennie  ćwiczy sama. Postawiła wszystko na jedna kartę, chce być profesjonalną tancerką i jest zdeterminowana by dopiąć swego.

Hiromi (28 lat) – „chcę poprzez taniec opowiedzieć moje życie; to nigdy nie będzie wielkie flamenco, ale to będzie moja, osobista historia”

Hiromi była wychowana w bardzo tradycyjnym duchu. Na studia poszła bez przekonania, bo i tak szykowała się do wczesnego zamążpójścia i spokojnego życia gospodyni domowej. Niechętnie podjęła pracę w firmie deweloperskiej, ale ku jej zaskoczeniu praca otworzyła przed nią nowe horyzonty. Hiromi zaczęła podróżować po świecie, poznawać ludzi, uczestniczyć w życiu kulturalnym. Razem z koleżanką z pracy z ciekawości zapisały się na zajęcia flamenco. Po trzech miesiącach jednak się poddały. Flamenco okazało się bardzo trudne, muzyka niezrozumiała, w niczym nie podobna do muzyki japońskiej. Tej muzyki jednak nie dało się zapomnieć. Hiromi ciągle ją miała w głowie i tak po pewnym czasie postanowiła wrócić na zajęcia. I wtedy połknęła bakcyla na dobre. Jej nauczycielka bardzo ją chwaliła i zachęcała do wyjazdu do Hiszpanii. Hiromi zastanawiała się bardzo długo, aż w końcu podjęła decyzję, że rzuca pracę i przenosi się na dwa lata do Sewilli. Jej głównym motywem było to, by mieć takie dwa lata w życiu, kiedy żyje tylko dla siebie i w zgodzie z sobą. Potem wróci do Japonii, założy rodzinę, podejmie na nowo pracę w korporacji. Nie chce tańczyć zawodowo. Dla niej najważniejsze jest to, że dzięki flamenco może wyrazić swoje uczucia i opowiedzieć coś o sobie.

Mariko (33 lata) – „ciągle na nowo odkrywam flamenco i ciągle na nowo odkrywam siebie samą; moja droga przez życie i poznawanie flamenco są ze sobą splecione”.

Mariko zawsze była szalona i niekonwencjonalna. Marzyła o tym, by zostać projektantką mody, ale porzuciła studia w tym kierunku, bo wydały jej się zbyt sztywne i akademickie. Wcześnie wyszła za mąż za sporo starszego mężczyznę, który uwielbiał jej spontaniczność i pobłażliwie traktował wybryki. Dlatego tak długo udawało jej się uciekać od dorosłości. Razem z mężem mieli wspólne hobby – surfing i wspólne marzenie, by mieszkać gdzieś w słonecznym kraju o pięknych plażach i wysokich falach. Rozważali wyjazd do Meksyku, Nowej Zelandii lub Hiszpanii. Kiedyś Mariko zobaczyła ogłoszenie o kursie tańców hawajskich i postanowiła się zapisać. Plaża, surfing, hipisi i tańce hawajskie… Niestety na kursie nie było już miejsc, ale pani w klubie namówiła ją na kurs flamenco, bo akurat powstawała grupa początkująca. No i tak zapadła decyzja, że jednak Hiszpania! W 2002 roku przeprowadzili się do Sewilli, a Mariko trafiła na zajęcia do mistrza Torombo. I to zmieniło jej życie. Po raz pierwszy zaczęło jej zależeć na czymś tak bardzo, że gotowa była do poświęceń. Lekcje są bardzo ciężkie, Torombo bardzo wymagający. Potrafi nie szczędzić gorzkich słów swoim uczniom. Mariko często wychodzi z zajęć z płaczem, ale zawsze wraca. Wraca dla tych momentów kiedy Torombo śpiewa, a uczniowie słuchają z zamkniętymi oczami, wypełniają się muzyką i potem tańczą jak w transie. Mąż Mariko wrócił rok temu do Japonii, ona zastała. Mówi, że samotność i flamenco pozwolą jej wreszcie dorosnąć. Dojrzewanie to powolny proces, tak jak nauka flamenco.

Emi – „chcę przezwyciężyć nieśmiałość i słabość charakteru; flamenco daje mi siłę”

Emi jest pół krwi Japonką. Dzieciństwo spędziła w kraju swojego ojca, w Iranie. Z tamtych czasów pamięta, że nie było dnia bez wspólnego muzykowania. W rodzinie każdy na czymś grał, śpiewał lub tańczył. W ten sposób spędzano wieczory. Gdy jako nastolatka wyjechała do Japonii czuła się bardzo osamotniona, a życie w Tokio było ponure i pozbawione koloru. Kiedyś w telewizji pokazywano reportaż o fiestach flamenco wśród Cyganów. Emi zaczęła oglądać, bo początkowo myślała, że to program o Iranie. To była ta sama atmosfera, radość z bycia razem i wspólnego tworzenia muzyki. Zapisała się więc na lekcje flamenco, ale właściwie nie zależało jej, żeby nauczyć się tańczyć. Przychodziła, bo na lekcji byli też gitarzyści, a jej nauczycielka pięknie śpiewała. Od trzech lat Emi na zmianę mieszka w Tokio i w Sewilli. Wciąż chodzi na lekcje tańca, ale to cały czas jest tylko pretekst. Woli słuchać, oglądać, uczestniczyć. Uwielbia koncerty i spontaniczne fiesty na ulicach i w barach. Dzięki flamenco poznała niesamowitych ludzi, którzy z ogromną determinacją walczą o to, by żyć tak jak chcą – dla flamenco. Ona w sobie nigdy nie miała tej determinacji. Zawsze się poddawała. „Łatwiej jest walczyć o kogoś, kogo kochasz, niż o samego siebie – mówi. – Dla swojej matki czy siostry bez zastanowienia oddasz wszystko, ale trzeba odwagi, by zrobić coś dla siebie.” Flamenco jest drogą rozwoju osobistego, kształtuje charakter, uczy wytrwałości i wiary w siebie. Emi nie wie jeszcze, co będzie robić w życiu, ale flamenco to dla niej etap, który musi przejść.

Japońska kultura jest pełna ograniczeń, konwenansów i bardzo restrykcyjna w stosunku do ludzkich słabości. Wszelkie ograniczenia ze zdwojoną siła dotyczą kobiet, bo jest to kultura bardzo silnej męskiej dominacji. Japonkom nie wypada głośno się śmiać, okazywać złości czy zdenerwowania. Nie mają przestrzeni, w której mogłyby zamanifestować swoją osobowość, wyrazić uczucia, być na pierwszym planie. Dlatego kochają flamenco. Sztuka jest pretekstem, do tego, by choć na chwilę pozbyć się skorupy, poczuć się silną, piękną i podziwianą.

Jednakże ten bagaż kulturowy nie pozwala im w pełni się otworzyć. Wychowane w duchu skromności, pokory, szacunku dla mistrzów i wiecznego wątpienia we własne siły, mają ogromny kłopot z tym, by zindywidualizować swój taniec. „Głównym problemem Japonek jest to, że wszystko kopiują, zamiast szukać własnej interpretacji. Europejki są dużo gorsze technicznie i mniej zdyscyplinowane, ale zawsze tańczą po swojemu. Japonki bardzo rzadko wychodzą poza naśladowanie.” – mówi znana hiszpańska tancerka Adela Campallo.

Inna wybitna tancerka z Sewilli – Angeles Gabaldon twierdzi, że to wynika w dużej mierze z ogromnego respektu dla nauczyciela, jaki wpisany jest w kulturę japońską. Nauczyciel jest jak bóg. Uczeń winiec go naśladować, wypełniać jego polecenia i nigdy nie kwestionować tego, co robi. Angeles czuje się zawsze nieco skonsternowana widząc w oczach swych japońskich uczennic bezgraniczne uwielbienie i adorację. W Hiszpanii jest przyzwyczajona do partnerskiego traktowania uczniów. Tego modelu jednak nie da się przenieść na grunt japoński. Tam dystans między uczniem a nauczycielem jest ogromny i nie do pomyślenia jest to, by mówić do siebie po imieniu, po zajęciach wspólnie pójść na kawę, czy zatańczyć wspólnie na fieście. Dlatego mimo kilku długich pobytów w Japonii i  niezliczonych skośnookich uczennic Angeles nie nawiązała z nikim przyjaźni. „One wpatrują się we mnie z zachwytem, przynoszą mi niezliczone prezenty, ale żadna nie podejdzie, żeby po prostu po ludzku porozmawiać”.

W szkołach tańca w Sewilli Japonki stanowią sporą grupę, zdarza się, że połowę wszystkich uczestników kursu. Zazwyczaj trzymają się razem, co wynika z ich nieśmiałości i często z bariery językowej. Są niezwykle sumienne i pracowite. Wśród Polek uczących się flamenco w Hiszpanii krąży taka dobra rada: „Jeśli przychodzisz spóźniona na zajęcia kompletnie nie pamiętasz choreografii, stań za Japonką! Ona na pewno wszystko pamięta, bo ćwiczyła pilnie wtedy, gdy ty opalałaś się na balkonie, chodziłaś po sklepach czy szalałaś w dyskotece.”

Japonki przyzwyczajone są do ciężkiej pracy, do dyscypliny i wysiłku. Będąc w Hiszpanii bardzo poważnie traktują zajęcia, bo taka podróż kosztowała je wiele wyrzeczeń. Musiały na ten wyjazd zarobić własną pracą, sprzeciwić się woli rodziców i często zaryzykować własną karierę zawodową. Przyjeżdżają najczęściej na trzy miesiące, bo tyle czasu mogą spędzić w Hiszpanii mając wizę turystyczną. Zazwyczaj pracują na kontraktach terminowych, żeby mieć możliwość wyrwania się z pracy na tak długi czas. Aby uzyskać pozwolenie na dłuższy pobyt, muszą przedstawić w hiszpańskim urzędzie imigracyjnym mnóstwo dokumentów: zaświadczenie, że uczęszczają do szkoły tańca lub szkoły językowej, umowę wynajmu mieszkania oraz wyciąg z konta bankowego dokumentujący, że mają pieniądze na pobyt w kwocie minimum 1300 euro miesięcznie!!!! Jednakże wyjazd do Hiszpanii i tak się opłaca pod względem finansowym, ponieważ zajęcia flamenco w Japonii są niezwykle drogie. Za lekcje raz w tygodniu płaci się tam równowartość 100 euro miesięcznie. Do tego dochodzi mnóstwo innych kosztów: buty, stroje, wynajem sali do ćwiczeń, lekcje indywidualne. Wszystko to w Hiszpanii jest dużo tańsze. I w dodatku, jest ciepło, wesoło i na każdym kroku jest żywa muzyka.

W Japonii flamenco jest wielkim biznesem. Obecnie w Japonii sprzedaje się dużo więcej płyt flamenco niż w samej Hiszpanii, większość publikacji dotyczących flamenco wychodzi w dwóch wersjach językowych – po hiszpańsku i japońsku. To samo dotyczy portali internetowych np. WWW.flamenco-world.com czy WWW.deflamenco.com . W dużej mierze Japończykom zawdzięczamy niesamowity rozkwit, jaki flamenco obecnie przeżywa, bo to oni utrzymują flamenco pod względem ekonomicznym. Słynni hiszpańscy artyści spędzają parę miesięcy w roku na kontraktach w Japonii – występują, prowadzą warsztaty, nagrywają kursy na DVD. W Nagoya istnieje coś na kształt hiszpańskiego Disneylandu, gdzie wybudowano ulice zgodnie z sewilskim stylem architektonicznym, przy których mieszczą się same hiszpańskie restauracje, bary tapas i tablaos (mini-teatry z repertuarem flamenco).

Angeles Gabaldon opowiada, że będąc na kontrakcie w Tokio została zaproszona na fiestę w jednym z lokali flamenco. Grała muzyka i ludzie tańczyli sevillanas. Rozochocona atmosferą zaproponowała swojej uczennicy wspólny taniec. Ku jej zdumieniu uczennica powiedziała, że nie może zatańczyć, bo nie zapłaciła. Okazało się, że aby móc zatańczyć na fieście trzeba zapłacić! W Japonii za wszystko trzeba płacić i nic nie dzieje się spontanicznie. A przecież „na początku była fiesta” jak mówi słynny flamencolog Jose Luis Ortiz Nuevo. Radość ze wspólnego muzykowania, nieskrępowana chęć grania, tańczenia i śpiewania to esencja flamenco. To wartość, dla której w dzisiejszym sztywnym i skomercjalizowanym świecie warto przemierzyć tysiące kilometrów. Bo w Sewilli wciąż w każdym barze rozbrzmiewa muzyka, robotnicy na budowie śpiewają flamenco, a w sobotnie wieczory młodzież spotyka się placach z gitarą na wspólne granie. Czy na pewno chcemy być drugą Japonią? Chyba lepiej być drugą Andaluzją!